Jesteśmy najstarszą czynnie działającą drużyną harcerską w Jarosławiu.
Nasza drużyna została założona przez dh. Leszka Chmiela we wrześniu 1960 r. Działała wtedy przy Szkole Podstawowej nr 2 w Jarosławiu. Początkowo była jedyną na terenie Chorągwi Podkarpackiej Drużyną Młodzieżowej Służby Ruchu. Obecnie drużyna działa przy Hufcu ZHP w Jarosławiu.
Nasi drużynowi od 1960 roku:
Leszek Chmiel
Tadeusz Kluczyński
Włodzimierz Sawarzyński
Ireneusz Szczepański
Andrzej Wilkusz
Alicja Perykasza
Grzegorz Iniewicz
Justyna Hołub
Katarzyna Pajda
Klaudia Dunecka
Daria Froń
Tadeusz Kluczyński
Włodzimierz Sawarzyński
Ireneusz Szczepański
Andrzej Wilkusz
Alicja Perykasza
Grzegorz Iniewicz
Justyna Hołub
Katarzyna Pajda
Klaudia Dunecka
Daria Froń
WSPOMNIENIA DRUŻYNOWEGO HM.
WŁODZIMIERZA SZAWARZYŃSKIEGO
Druh Włodzimierz Szawarzyński był drużynowym 14 Jarosławskiej Drużyny Harcerskiej od 1963 do 1977. Wtedy nasza drużyna działała przy Szkole Podstawowej Nr. 2. Za jego czasów opiekunką drużyny z ramienia rady pedagogicznej była pani Teresa Kotowicz- nauczycielka i harcerka (tak jak druh działała w 1 Drużynie Promienistych im. Adama Mickiewicza). W drużynie nosiliśmy czapki i białe pokrowce Młodzieżowej Służby Ruchu. Byliśmy jedyną drużyną w Chorągwi Rzeszowskiej o tym profilu. Współpracowaliśmy z milicją, z inspektoratem ruchu drogowego- tzw. białe czapki. Zapraszaliśmy ich na zbiórki, m.in. dzięki nim mogliśmy wyrobić sobie karty rowerowe i motorowerowe. W Parku Jordanowskim tworzono tor do nauki jazdy ze znakami drogowymi. W tym czasie na głównych ulicach nie było jeszcze świateł i podczas natężonego ruchu często milicjanci-pan Marian Czerwiński i Czesław Kopyra (wtedy mieli niskie stopnie, kaprala, plutonowego, później awansowali nawet na naczelników wydziału) musieli go regulować. W takich sytuacjach brali do pomocy harcerzy z naszej drużyny, którzy ubierali się w mundury i pomagali im w pracy.W tym czasie nasza drużyna liczyła około 36 osób- na początku 14-stka była koedukacyjna, ale po roku wykruszyły się dziewczyny. Druh Włodzimierz z druhną Teresą Kotowicz postanowili powołać Koło Przyjaciół Drużyny do którego należeli rodzice członków 14-stki - pracowali oni w różnych zawodach i każdy z nich mógł nam jakoś pomóc. Spotkania koła odbywały się raz na trzy miesiące. Padł pomysł, żeby zorganizować obóz harcerski dla drużyny. Mieliśmy sprzęt- małe namioty pożyczyliśmy z Hali Sportowej, duże 10-osobowe- z hufca. Brakowało jednak pieniędzy. Część - 30%-dofinansowywał Wydział Oświaty (teraz Kuratorium Oświaty). Resztę pieniędzy chcieliśmy zdobyć organizując w szkole festyn, bal. Druhna Teresa Kotowicz poinformowała nauczycieli, a oni uczniów, żeby przynieśli z domów do szkoły coś niepotrzebnego, jakieś drobiazgi- figurki, obrazki, z których zrobiliśmy fanty. Dostaliśmy na ten cel także ciastka ze spółdzielni PSS-ów. Podczas zabawy uczniowie mogli kupić, za jakąś małą sumę los, z których przykładowo co trzeci był pełny. Po podsumowaniu okazało się jednak, że zebrana w ten sposób suma jest za mała. Dlatego powstał pomysł ufundowania drużynie sztandaru. Na uroczystość jego wręczenia zostali zaproszeni goście z urzędu miasta, ze starostwa, dyrektorzy zakładów, rodzice, grała orkiestra wojskowa. Po uroczystości, ci którzy zostali zaproszeni przychodzili z gwoździami i przybijali do drzewca tarcze z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem. Był taki zwyczaj, że przy takiej okazji dawało się do koszyka kopertę z pieniędzmi. W ten sposób zdobyliśmy sztandar i pieniądze na pierwszy obóz 14-stki- rodzice nie musieli prawie nic płacić. Obóz odbył się on w 1966 roku w Wetlinie w sercu Bieszczad. Druh Włodzimierz pojechał tam wcześniej motorem z Janem Kąkorem, który był kwatermistrzem hufca. Zdobyliśmy zgodę kpt. Młynarczyka na rozbicie obozu na terenie Straży Granicznej- był tam dosyć duży plac nad sama rzeką, stajnie, konie. Kadrą obozu był druh Włodzimierz,Szawarzyński dh Teresa Kotowicz i jej mąż- przez harcerzy ona nazywana była ciocią, on wujkiem. Uczestników było 30. Druh Kąkor, który jeździł wcześniej na obozy hufcowe do Berech przed Wetliną zapoznał naszego drużynowego z kierowniczką najbliższego sklepu (prowadziła go pani Graczykowa z mężem), który był oddalony o około 10 km od terenu Straży Granicznej. To tam załatwialiśmy zaopatrzenie. Mieliśmy też problem z gotowaniem posiłków- nie chcieliśmy sprowadzać nikogo z Jarosławia. Na szczęście jakieś 300 metrów od naszego obozowiska mieszkało młode małżeństwo. Pani Zosia zgodziła się nam gotować. Nie było tam stołówki. W razie niepogody jadło się w stodole, gdzie pan Zbyszek Pryndza zbił ławki z desek. Posiłek gotowany był w wielkim baniaku i rozdawany przez okno. Chłopcy podchodzili po niego z menażkami. Był to bardzo udany obóz, trwał 3 tygodnie. Zwiedziliśmy Bieszczady- wszędzie było stamtąd blisko: na Smerek, Hnatowe Berdo, Połoninę Wetlińską, Małą Rawkę, Dużą Rawkę. Blisko, około 4-5 godzin drogi. Po powrocie z obozu wynikło nieporozumienie między dyrektorem Szkoły Podstawowej Nr.2, druhem Włodzimierzem i druhną Teresą (podstawówki były wtedy siedmioklasowe), harcerze którzy kończyli siódma klasę, byli na obozie i chcieli zostać w drużynie mimo, że szli już do szkoły średniej co nie podobało się dyrektorowi. Wtedy zadecydowano o przeniesieniu drużyny do hufca. Druh Włodzimierz był drużynowym 14-stki do 1967 roku. Po nim przejął drużynę dh. Ireneusz Szczepański, wtedy uczeń ogólniaka.Druh Włodzimierz bardzo dobrze wspomina harcerzy z naszej drużyny. Opowiada jak jeden z nich najmocniej utkwił mu w pamięci. Był to syn pułkownika jednostki artylerii, która miała swoją siedzibę na miejscu dzisiejszej Szkoły Wyższej. "Był bardzo grzeczny, tylko, że miał hopla, na punkcie takim, że chodził po tych krzakach i łapał żmije. I to taki nieporadny, takie drobne chłopaczysko- ale lubił. Ja się patrzę,- mieliśmy takie ognisko na środku, takie wyłożone kamieniami i ławy tam zrobione- tak siedzimy i patrzymy, a ten wyłazi tam zza rzeki, kurcza, "Druhu! Co ja tu mam" ja patrzę a on żmije niesie. Oczywiście już nieżywa, bo on tam toporkiem czy czymś tam uciął jej głowę, czy tam udusił. Co robił? Później ja się patrzę, a on ściąga tą skórę z tej żmii i suszył tą skórę na słońcu- paski do zegarka robił z tego. Bardzo ładne były, bo to takie centkowane. Miał takiego hopla."- wspomina druh Włodzimierz.